poniedziałek, 22 grudnia 2014




Wszędzie mi czegoś brakuje,w każdym łóżku mi niewygodnie,w każdym mieście samotnie,w każdym odruchu głodno i po każdym alkoholu sentymentalnie. Nie wszystkie powroty są przyjemne,szczególnie te podczas których uświadamiasz sobie jak wiele mostów zostało przed Tobą spalonych.Z jak wielu rzeczy został tylko popiół,jak wiele rzeczy nie powróci. ( Co to znaczy dać sobie spokój?) .Czy ucieczka coś da? Czasem się nad tym zastanawiam,czasem często wprost proporcjonalnie do mojej ostatnimi czasy niepokojąco rosnącej chęci wyjazdu gdzieś w nieznane i wykasowaniu dotychczasowych dziewiętnastu lat życia. Przynajmniej już wiem kim jestem.Przynajmniej już wiem,czego chcę.  W domu rodzinnym ciężko oddać się katatonii i upadać w samotności. W wynajmowanym pokoju jest to zbyt łatwe. Nie chcę już wracać,chcę zapomnieć.




Odkąd pamiętam zawsze chciałam być samodzielną dziewczynką począwszy od tego,że sama chciałam sobie wybierać ubranka i wszelkie ingerencje mojej mamy w garderobę siedmioletniej panienki kończyły się mniejszymi lub większymi sporami. Tup tup nóżką i nagminne ścieranie się dwóch,cholernie podobnych do siebie charakterów.Już jako dwunastolatka chciałam decydować o tym co wkładam do buzi i przełykam,co w przedsiębiorstwie zwanym rodziną niekoniecznie jest rzeczą prostą.W burzliwych czasach gimnazjalnej młodości chciałam jak chyba każdy dzieciak przechodzący przez ten niełatwy okres dojrzewania sama wyznaczać sobie minimum i maximum. Pierwszy papieros , pierwszy alkohol. Wszystko co zakazane wydawało się być niesamowicie kuszące. 
Odkąd pamiętam chciałam być wolna,niczym nieograniczona,samo decydująca o sobie samej,chciałam być swoim jedynym panem i władcą,chciałam być siebie świadoma i samo odpowiedzialna , ale jak to bywa w rodzinie przeciętnych Kowalskich,którzy co niedzielę do kościoła i rosół a na drugie schabowy z ziemniakami nie było rzeczą najprostszą zaakceptowanie dziwnej ideologii i odrębności pierworodnej,co za tym idzie posłanie  takowej delikwentki do renomowanego liceum w dużym mieście (A niech się uczy życia i spełnia!A co!) .
Tak więc postanowiłam zdać maturę z w miarę przyzwoitym wynikiem,który otworzyłby mi drzwi na w miarę przyzwoite studia , które by mnie w miarę interesowały. 
Dziś jest 20 listopad dwatysiąceczternastegoroku i piszę post o tym,że od dokładnie miesiąca i siedemnastu dni mam to o czym marzyłam.Mam to czego chciałam.
A no właśnie!
Czy to czego chcemy zawsze jest dla nas najlepsze?
Ja jak już wspomniałam zawsze chciałam wolności,niezależności. Plułam na jakiekolwiek przejawy troski czy miłości wobec mnie. Jestem niezależna! Sama z tym sobie poradzę! Nie będę was słuchać! Ja sama!
I tak kiedy wylądowałam w najsmutniejszym a zarazem największym mieście w Polsce i zobaczyłam własne łóżko pod oknem w pustym mieszkaniu byłam najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
To nadeszło!-myślałam. Wreszcie!-skandowałam w myślach. Wolność!-biłam się w pierś.
I nie minę się z prawdą kiedy powiem,że początkowo faktycznie było dokładnie tak jak sobie wyobrażałam. Wiecie, libacje,imprezy, hektolitry alkoholu,domówki , poranne powroty do domu- ot ,taka namiastka dorosłego życia młodego człowieka , dziewiętnastolatka ,który opuścił siedemdziesięciotysięczne miasto rodzinne by osadzić się w Warszawie.
Później doszła irytująca współlokatorka,pranie,zmywanie,sprzątanie,brak pieniędzy oraz inne obowiązki i znaki zapytania ,które kiedyś rozwiązywali za nas rodzice. Tak,teraz nikt nic za Ciebie nie zrobi. Tak,teraz nikt się o Ciebie nie martwi. Tak,teraz nikt się Tobą nie przejmuje kiedy o trzeciej w nocy czekasz zziębnięty na nocny autobus ,który ma się pojawić dopiero za pół godziny.Uczucie przewlekłej samotności budują ponadto idealnie wpisujące się w obraz ponad milionsiedemsettysięcznego miasta przemykające z zawrotną prędkością taksówki, głośni dresiarze wyrzucający do koszy na śmieci pozostałości po wysoko procentowych napojach-
-butelki , buteleczki,puszki i puchy. Kierowca się spóźnił. Na przeciwko wymiotuje dziewczyna. Trzęsie.
Wbrew pozorom i wszelkim wyobrażeniom wizje nocne nie są liryczne,nocne obrazy na prawdę nie są piękne. Neony nic nie zwiastują,neony świecą po oczach,neony rażą pustką.
Już nigdy nie będziesz spał tak samo.
Czy właśnie o tym marzyłeś od dzieciństwa?

poniedziałek, 17 lutego 2014

krótko i nie na temat.







Najdroższa Warszawo,podczas ładowania tych cholernych zdjęć straciłam chęć do życia a już na pewno do zapieprzania na korepetycje za mniej więcej godzinkę.Najdroższa Warszawo,nawet papierosy nie pachną tak tragicznie jak twoje skażone historią mury.Najdroższa Warszawo,zawsze miałam słabość do postaci dramatycznych ,dotkniętych bytem lub niedowładem.Spalam się ,choć próbuję sobie wmówić ,że to całkowita nieprawda i totalna bzdura,wiesz.Zwęglam się choć udaję,że rozkwitam,rozwijam skrzydła czy coś.Co się skrzydeł tyczy to ewentualnie gubię pierze gdzieś w obrębie moich nóg acz poza zasięgiem wzroku,wyrywam sobie pióra.Nic nie wygląda tak jak wymarzyłam sobie w wieku lat raczkujących kiedy byłam skłonna myśleć pozytywnie i bekać nadzieją.To i owo w ostatnim czasie mi się zdarło,wydarło,przedarło wiecie i wiem,że palców nie kupię jak skarpet-na targowicy.W sumie to jest całkiem niestabilnie,oszukuje mnie podłoga.Warszawo,błagam-wciągnij mnie i nie pozwól się zatopić,daj oddychać,










niedziela, 9 lutego 2014

make this go on forever



'Please don't let this turn into something it's not '


Dziś niedziela ze Snow Patrol. Leniwe,oleiste światło wlewa się przez szyby do mojego zakurzonego pokoju. Chciałabym widzieć wiosnę,ale czuję tylko ciemną,parzoną kawę.Zabrakło mi słów.Zwyczajnie.




poniedziałek, 3 lutego 2014

jałowe życie jałowa śmierć




Nic nie zmieniło się jakoś specjalnie.Może więcej palę.Tak,więcej palę i palę ostentacyjnie każdym małym gestem wskazując jak bardzo mi wszystko jedno i obojętne.Więcej też oddycham choć w sumie zawsze chciałam aby było odwrotnie,torując sobie drogę do tego słynnego o dwa zwanego powszechnie tlenem podobno niezbędnym do życia zaciągam się powietrzem z rychłą nadzieją nagłego zakrztuszenia.W nie tak dalekich otchłaniach mojej wyobraźni nieznośnie przesyconej smakiem gorzkiej rzeczywistości coraz częściej wyobrażam sobie,że upadam i nie wstaję.Czasem też (szczególnie dzisiaj) nie mogąc dojść do samej siebie zastanawiam się co by było gdyby,chociaż ja przecież tak nie znoszę gdybania,bo po co gdybać.Każda potyczka,każde niewyjścia,komplikacja,kompilacja zdarzeń,które są mi jak najbardziej nie po nosie,nie po myśli i nie tak uświadamia mi jak bardzo nie jestem stworzona do życia jakie mi narzucono.I coraz mocniej dociera do mnie,że ten dzień kiedy rzucę wszystko w pizdu i pierdoląc konwenanse w drodze po bułki do monopola wsiądę do pociągu byle jakiego i stawiając wszystko na jedną kartę wyjadę gdzieśtam,nie wiem gdzie,w stronę pociągu niedbale stąpając po szynach ślizgając się na powierzchni nie przysypanej piachem,nie potraktowanej solą.Nie jestem stworzona do bycia tym kim chcecie żebym była,czasem zapominam,że nie mogę czuć. Nie.




poniedziałek, 13 stycznia 2014





Nadzieja nie pozwala obiektywnie patrzeć na życie.Wobec niej wszystko wydaje się niezmiernie małostkowe i nic nieznaczące. Okej,okej. Nawet już nie będę sobie wmawiać w myślach,że będzie dobrze.
Został mi tylko mały kroczek do osiągnięcia zgorzknienia człowieka przeżytego. Ale nie zapłaczę. Nie. Znowu będę. I znowu. I tak do usranej śmierci kiedykolwiek miałaby nadejść,jakkolwiek wszystko jedno z resztą. Śmierć to śmierć gówno to gówno beznadzieja to beznadzieja i nie ma co dorabiać tu żadnych ideologii idąc skrótem myślowym romantyków.Przez cały czas uczymy się dokonywania wyborów.Wiem,że większość chce tak jak ja-uszczęśliwić wszystkich i zebrać jakąś jedną setną tej satysfakcji dla siebie żeby nie musieć ciągle przybierać tej samej maski.Tylko dlaczego to zawsze działa jakoś nie tak?Jakieś pokrętła w tych popierdolonych mechanizmach rządzących tym bytem,tym doczesnym,tym namacalnym po którym stąpam są chyba źle naoliwione.Czy jest na sali jakiś mechanik? Wiem.Powinnam zebrać wszystkie szklanki i stopić się z prześcieradłem.Ale jak to zrobić kiedy całkowicie już przesiąkłam wspomnieniem krakowskiego przedmieścia? Jak to zrobić kiedy moje dłonie wciąż plączą się bezradnie między mimozami twoich rąk.?I znowu posprzątam dom.Tylko powiedz coś.I znowu zapytają mnie czemu nie zjadłam obiadu.Tylko nie mów nic.I znów zapomniałam łyknąć białych kapsułek na lepsze samopoczucie,ale wiesz,wiesz wtedy ich nie potrzebowałam.W gruncie rzeczy w ogóle ich nie potrzebuję.Nie ich.Ty jesteś moją kapsułką.Nie każ mi się włóczyć tramwajami samotnie,tam nawet nie słychać muzyki.




niedziela, 5 stycznia 2014






Wszystko co piękne najwyraźniej musi się kiedyś skończyć.Mimo tego,że uwierzyłam przez te dwa tygodnie,że tak wcale nie musi być.Czułam,że jest najpiękniej,najszczęśliwiej i wreszcie odnalazłam swoje miejsce na ziemi.Dlaczego kiedy jesteśmy szczęśliwi czas biegnie inaczej?Przybiera formę olimpijskiego sprintera i nie daje rozkoszować się chwilą.Życie chyba jednak jest na czekanie,wiecie.Ważne to mieć na co czekać.Ważne to mieć do czego dążyć,do czego tęsknić.